Brak produktów
Realizuj zamówienie
Czym się zajmujemy? (opis sklepu) »
Jak do nas trafić (mapa dojazdu) »
Ostatnio na blogu
27.05.2010 Öre öre siabada amore…
Następnego dnia po piątkowym sukcesie na uczelni (dość dużym i ważnym) postanowiłem sobie wyskoczyć na całodniową eskapadę. Tego dnia przyjechałem do rodzinnego domu, czyli naszej bazy wypadowej, około godziny dwunastej. Trochę się zdenerwowałem gdy zobaczyłem, że brat z którym miałem jechać, śpi po „ciężkim” piątkowym wieczorze.
Wiedziałem, że wiąże się to z mozolnym i długim wstawaniem, kawą, ubieraniem się et cetera. Na szczęście około 13.00 udało nam się wybrać w teren. Po dwudziestominutowej przejażdżce stanęliśmy w miejscu, gdzie tego dnia mieliśmy kopać.
Już na samym początku zaczęło iść nieźle. Po pięciu minutach od wejścia na pole, usłyszałem, że woła mnie mój towarzysz: „chyba będzie nieźle”. Podszedłem i zobaczyłem w wykopanym przed momentem piaseczku monetkę spowitą ładną ciemną patynką. Podniosłem ją i ujrzałem, że jest to ładny, w bardzo dobrym stanie (bo ziemia na tym poletku jest raczej łaskawa dla fantów) silber grosch. Może nie był to wielki rarytas dla doświadczonego poszukiwacza ale sreberko zawsze cieszy. Po przetarciu okazało się, iż krążek pochodzi z księstwa Braunschweig, co na naszych terenach trafia się rzadziej, choć jak wszyscy zainteresowani wiedzą nie takie egzotyki się nam zdarzają.
Chodziliśmy po poletku jeszcze około pół godziny. Trafiliśmy tam jeszcze jednego silber groscha tym razem zwykłego pruskiego (czyli najczęstszy jaki mógł się trafić), 2 halerze z Austrii (1912) i oczywiście kilka innych fantów: PRL-e i fenigi, o których nawet nie warto wspominać.
Postanowiliśmy zmienić miejscówkę. Przejechaliśmy około 500 metrów. Trafiliśmy na trawiastą górkę. Tutaj byliśmy bardzo krótko, ale nawet tutaj kopnęliśmy srebrny krążek, a mianowicie: 24 einen thaler z 1782 r. - mennica Berlin (A). Było to już trzecie sreberko, więc szło nawet nieźle, ale oczywiście bez szału. W sumie to jesteśmy przyzwyczajeni do częstego znajdywania 48 i 24 części pruskiego talara ale w tamtych czasach był to nie aż tak mały nominał. Jak wyczytamy w książce profesora Żabińskiego „Rozwój systemów pieniężnych w Europie zachodniej i północnej” wtedy jedna trofa, czyli koszt wyżywienia dziennego człowieka, to właśnie 1/24 talara.
Pojechaliśmy na pole do zaprzyjaźnionego rolnika. Po krótkiej rozmowie z naszym znajomym (w której dowiedzieliśmy się, że jest śmiertelnie chory), zrezygnowani i załamani ruszyliśmy na pole.
Początkowo po dziesięciu minutach znalazłem silber groscha (Wilhelm III könig von Preussen). Szukaliśmy jeszcze dość długo ale nic nie wychodziło. Brat zrezygnowany siadł na polu i siedział tak dość długo (może było to związane z całonocną imprezą? ;) , ja natomiast powiedziałem sobie, że nie odpuszczam i teraz za to, że on się obija, powinienem coś trafić. Minęło kolejne piętnaście minut (brat zdążył już wstać). Idąc i machając wykrywaczem jak zawsze, trafiłem sygnał, ale najpierw nie do końca wyraźny i mocny. Już chciałem kopnąć, ale nagle zauważyłem, że to czego szukam jest na wierzchu, zwyczajnie leży na ziemi. Pomyślałem sobie: „to pewnie denko od łuski, obrócone dnem do góry”. Podniosłem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że to nie jest łuska, a moim oczom zaczęły ukazywać się dziwne, miłe sercu napisu: „Civi[…]”, „Adolp[…]”, „Gus[…]”, „Rex Sve”.
Byłem w przysłowiowym domu. Z uśmiechem na twarzy udałem się w stronę brata, który niedowierzając stwierdził, że to „wielkie blaszysko” to pewnie jakiś medal z XX bądź XIX wieku.
Dojrzeliśmy na drugiej stronie, trzy korony i już wiedzieliśmy, że jest to moneta ze Szwecji.
Po bardziej wnikliwej analizie doszliśmy do wniosku, że jest to öre ( co potwierdziło nam się w domu i okazało się nawet, że rzadsza odmiana bo z Arboga). Okazuje się, że te duże (waga jak talar 28 gram, rozmiar 40 mm) miedziane monety były już odkrywane w północno zachodniej Polsce. Tadeusz Szczurek podaje, że cztery sztuki odkryto w Gorzowie i jedną w Mironicach a występowanie ich na tych terenach wiąże ze stacjonowaniem wojsk szwedzkich podczas wojny trzydziestoletniej.[1] Zapewne nasza monet tą samą drogą przywędrowała na moje pole.
Po tym sukcesie (nie ukrywając największym tego dnia, choć pewnie i jednym z ciekawszych w życiu), przeszukaliśmy najbliższy teren w pobliżu, bo jak lubimy powtarzać „monety nie grzyby, ale lubią leżeć parami”, co na polu raczej nam się nie potwierdza, ale w lesie jak najbardziej. Niestety nic już tego dnia nie znaleźliśmy. Szczęśliwi, ale z drugiej strony podłamani (wieścią o chorobie naszego znajomego) zeszliśmy z pola. Ten dzień uświadomił nam, jak szczęście potrafi przeplatać się z ludzkim nieszczęściem. Jak świat ludzi potrafi się rozwijać i kończyć, a wszystkie zdarzenia zapętlają się w wielką wstęgę ludzkiego życia.
Wit aus Hohenkrug